LA GOMERA
Thumbnail
LA GOMERA

Nieprzewidywalna,
rozpędzona, stale zmieniająca gatunkowe przebrania „La Gomera” kluczy i
myli scenariuszowe tropy, niczym wyjątkowo sprytny zbieg. Kryminalna
komedia w reżyserii Corneliu Porumboiu zaskakuje pomysłowością, bawi
absurdalnym humorem, a przede wszystkim dowodzi, że każdy, kto traktuje
siebie śmiertelnie poważnie, jest po prostu śmieszny.

Mistrz
rumuńskiej Nowej Fali zabiera nas więc na wakacje od powagi, i to nie
byle gdzie, bo na Gomerę, jedną z Wysp Kanaryjskich. To tu przypływa
skorumpowany, ponury gliniarz z Bukaresztu (Vlad Ivanov), by nauczyć się
sekretnego lokalnego języka gwizdów, el silbo. Dzięki niemu
Cristi może dogadywać się z mafią i planować porwanie, gwiżdżąc na
policyjne podsłuchy. Nauczycielami Rumuna zostają tutejszy gangster i
tajemnicza, ciemnowłosa femme fatale (Catrinel Marlon), której nie mogło
zabraknąć w opowieści mistrzowsko doprawiającej mieszankę kryminału,
komedii, heist movie i westernu garścią błyskotliwych nawiązań do filmów
noir. Zresztą to właśnie kobiety pociągają za sznurki tej nietypowej
opowieści o policjantach i złodziejach.

„La Gomera” sprytnie
buduje komedię o cynicznym policjancie uwikłanym w podwójną (czy tylko?)
grę, używając do tego licznych nawiązań. A przy tym kojarzący się z
serią „Ocean’s”, brawurowo żonglujący cytatami z arcydzieł Hitchcocka,
Hawksa i Forda; odsyłający do „Gildy” z Ritą Hayworth, ale i słynnych
obrazów Edwarda Hoppera; film Porumboiu jest pochwałą własnego języka.
Takiego, którym można opowiadać o świecie bez uciekania się do klisz, i w
którym humor obnaża dętą powagę wszelkich struktur i instytucji – czy
będzie to przywiązana do rytuałów mafia, uzależniona od biurokracji
policja, czy ślepo powielające gatunkowe przykazania Hollywood.

Newsletter
Zapisz się na newsletter

* wymagane pola