„Supernova” (2019) to polski dramat, który brał udział w Konkursie Głównym 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, gdzie został nagrodzony za Najlepszy Debiut Reżyserski.
Film Bartosza Kruhlika – zrealizowany w konwencji jedności czasu, miejsca i akcji – przedstawia jedno dramatyczne wydarzenie, które splata losy trzech mężczyzn. Oto polityk, który chce wygrać wybory; policjant, pragnący dotrwać spokojnie do emerytury; i mieszkaniec polskiej wsi, który ma rodzinę na utrzymaniu. Nieszczęśliwy wypadek pociąga za sobą lawinę konsekwencji. Ludzie postawieni w sytuacji granicznej – a także widzowie – staną przed pytaniem o rolę przypadku i przeznaczenia w życiu każdego z nas (opis dystrybutora).
O tym, jak mocno specyfika scenariusza wpływała na pracę na planie filmowym i jak ostatecznie działa na widza, opowiadał podczas spotkania Jerzy Janeczek.
– Widziałem ten film, wraz z Państwem, już po raz trzeci. I dzisiaj jestem najbardziej poruszony. Są takie filmy, które można odkrywać z czasem, znajdować różne nowe rzeczy. To jest właśnie taki film. Skonstruowany z zegarmistrzowską precyzją. Wszystkie elementy pojawiają się w nim nieprzypadkowo, budują, spiętrzają atmosferę. Pracowaliśmy na planie w niezwykłym klimacie współdziałania – mówił Jerzy Janeczek.
Odsłaniając kulisy pracy nad filmem, Bartosz Kruhlik dużo miejsca poświęci doborowi aktorów, wśród których nie było gwiazd i znanych „opatrzonych” twarzy.
– Wszystkie postaci znalazłem w internecie. Dobrze jest tak zamknąć się na miesiąc w domu i tworzyć mapę twarzy. Obsadzałem „po energiach”. Myślałem intensywnie nad każdą postacią i szukałem takich ludzi, których energia będzie pasować do takiego właśnie człowieka. Do roli Sławka szukałem przyzwoitego faceta, który wygląda… jak policjant. Okazał się nim Marek Braun, debiutujący na ekranie. Z kolei Marcin Zarzeczny w roli Michała był zupełnie inny niż zakładałem na początku. Szukałem introwertyka, a Marcin jest wręcz super ekstrawertyczny. Facet pokazał mi tę postać na nowo, jego siła na ekranie jest ogromna – opowiadał reżyser.
Obaj goście podkreślali, jak dużą rolę – mimo precyzyjnie rozpisanego scenopisu – odegrała na planie improwizacja, między innymi, za sprawą zaangażowania nieprofesjonalnych aktorów. – Naturszczycy wnieśli niewiarygodny autentyzm i energię do tego filmu. Dzięki nim powstała na przykład scena modlitwy wiejskiej gromady przy drodze. W scenariuszu zaplanowałem to tylko jako sygnał, gdzieś na dalszym planie. A tu panie, mieszkanki pobliskiej miejscowości, wyciągnęły swoje różańce, zaczęły się śpiewy. Kamera to zapisała. Co za fart dla filmowca! – wspominał Bartosz Kruhlik.
Pytany o stronę wizualną filmu, reżyser podkreślił rolę operatora zdjęć, Michała Dymka, którego pomysły i brawura również mocno przyczyniły się do ostatecznego efektu. Wszystkie zdjęcia realizowane były kamerą z ręki i jednym obiektywem.
Spotkanie prowadził Jerzy Rados z Gdyńskiej Szkoły Filmowej.
Fot. Anna Rezulak / KFP