O kulisach pracy nad filmem, nagrodzonym Srebrnymi Lwami na 43. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, opowiadali również: producentka Olga Bieniek oraz aktor nagrodzony w Gdyni za rolę Hermanna von Kraussa, Adam Woronowicz.
Autorami scenariusza „Kamerdynera” są Mirosław Piepka, Michał S. Pruski i Marek Klat. Film opowiada historię splątanych losów Polaków, Kaszubów i Niemców żyjących na Pomorzu na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Akcja rozpoczyna się w 1900 roku, a kończy dramatycznymi wydarzeniami II wojny światowej. Głównym melodramatycznym wątkiem jest miłość pomiędzy kaszubskim chłopakiem, Mateuszem Krolem (Sebastian Fabijański) – przygarniętym przez pruską arystokratkę, Gerdę von Krauss (Anna Radwan) – a córką von Kraussów, Maritą (Marianna Zydek). Ojcem chrzestnym Mateusza jest kaszubski patriota Bazyli Miotke (Janusz Gajos).
Filip Bajon przyznał, że po przeczytaniu scenariusza od razu widział w nim materiał filmowy dla siebie, zwłaszcza że zawsze interesowały go kwestie pogranicza polsko-niemieckiego.
– Wiedziałem, że mamy do czynienia z fantastycznym materiałem. Wielką historią połączoną z melodramatem. Film o miłości zawsze jest ogromnym wyzwaniem. Tutaj był nim również temat Piaśnicy, historia zaskakująco mało znana. Jako dziecko często w Jastarni chodziłem ulicą Męczenników Piaśnicy, niewiele mi ta nazwa mówiła. Dopiero po latach, kiedy zdałem sobie sprawę z tej hekatomby, jaka miała miejsce w 1939 i 1940 roku, byłem przerażony. To naprawdę było pierwsze ludobójstwo tej wojny. Chciałem je pokazać, również ludziom stąd, bo dla wielu jest to ciągle nowość – mówił Filip Bajon.
Nad „Kamerdynerem” pracowano aż sześć lat, z czego trzy lata zajął okres zdjęciowy, mimo że samych dni zdjęciowych było zaledwie 56. To niewiele, jak na film o tak wielkim epickim rozmachu – podkreślano podczas spotkania w Klubie Gdyńskiej Szkoły Filmowej.
– Powody, dla których trwało to tak długo, były dwa. Po pierwsze, oczywiście pieniądze. Film powstał za szesnaście i pół miliona złotych. Z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej uzyskaliśmy trzy miliony dofinansowania, i to dopiero za czwartym podejściem. Po drugie, zaprosiliśmy do współpracy wybitną obsadę aktorską, co zmusiło nas do walki o dostępne terminy wszystkich osób. W efekcie na ekranie mamy cztery autentyczne pory roku – opowiadała Olga Bieniek.
Sam dobór aktorów do poszczególnych ról trwał natomiast bardzo krótko. – Obsadę zrobiłem w ciągu jednego dnia! Bez żadnych castingów! Wiedziałem, z kim chcę pracować, mimo że z Adamem Woronowiczem czy Anną Radwan wcześniej nie spotkaliśmy się na planie. Miałem jednak świadomość, co potrafią, co sobą reprezentują – wspominał Filip Bajon.
Wejście w postać Hermanna von Kraussa dla Adama Woronowicza była dużym wyzwaniem. – To moja jedyna rola filmowa, którą ćwiczyłem na sali prób w teatrze. Lubię poczytać sobie na głos scenariusz, wejść w niego, sprawdzić, jak się tekst w gębie układa. A tu spiąłem się. Nie wiedziałem, jak się zabrać do tej postaci. Bardzo się męczyłem z Hermannem, co było kwestią jego osobowości, zupełnie innej od mojej. Kiedy jednak wszedłem w to, poczułem postać, również dzięki kostiumowi i charakteryzacji, zrobiło się wspaniale – przyznał Adam Woronowicz.
Filipa Bajona pytano między innymi o to, jak w filmie rozgrywającym się na przestrzeni kilku dekad i poruszającym tematy historyczne, dokonywać selekcji prezentowanych faktów. – Największymi wrogami tego typu filmów są dydaktyzm, nieprawda, zakłamywanie historii. Zawsze starałem się robić filmy tak uczciwie, jak pozwalała mi na to moja wiedza. Niedopowiedzenia są wkalkulowane w tego typu duże filmy. Zachowanie odpowiedniej równowagi pomiędzy dramaturgią a informacjami koniecznymi jest podstawowym konfliktem, przed jakim staje reżyser – mówił Filip Bajon.
Podczas spotkania rozmawiano również o pracy nad montażem filmu, zaprezentowano kilka autentycznych rekwizytów z planu „Kamerdynera”, a także zapowiedziano jego serialową, sześcioodcinkową wersję, która ma być gotowa w drugiej połowie 2019 roku.
Rozmowę prowadzili Leszek Kopeć i Jerzy Rados z Gdyńskiej Szkoły Filmowej.
Fot. Anna Rezulak