„Jestem mordercą”, film fabularny z 2016 roku, to już drugie podejście Macieja Pieprzycy do tego samego tematu. W latach 90. reżyser nakręcił film dokumentalny poświęcony historii Zdzisława Marchwickiego, domniemanego seryjnego zabójcy kobiet, zwanego „wampirem z Zagłębia”. Gość Klubu GSF wspominał, że na Śląsku, skąd pochodzi, była to postać powszechnie znana.
– Kiedy byłem mały, mama mówiła mi czasem: „Maciek, jak nie będziesz grzeczny, to przyjdzie Marchwicki i cię porwie”. Każdy, kto urodził się i wychował na Śląsku w latach 70., znał to nazwisko. Tą postacią straszono dzieci, traktowano ją jak diabła – mówił Maciej Pieprzyca. Pracując przed laty nad filmem dokumentalnym, wchodził w tę historię coraz głębiej, dokumentował ją ponad rok. – Już wtedy wiedziałem, że jest to temat nie tylko na dokument. Wiele osób, z którymi rozmawiałem, nie chciało powiedzieć mi tego, co mówili, przed kamerą. Zgromadziłem więc pewien zasób informacji, których nie mogłem wykorzystać w tamtym filmie. Z czasem powstała myśl o fabule – opowiadał reżyser.
Siedem miesięcy zajęło pisanie scenariusza do filmu fabularnego, inspirowanego prawdziwymi zdarzeniami. Kolejnych wersji tekstu powstało prawie dziesięć. – Często powtarzam, że scenariusza się nie pisze, ale scenariusz się poprawia. Coraz bardziej odchodziłem od tamtej sprawy. Redukowałem wątki. Trzeba było posłużyć się pewną fikcją, żeby opowiedzieć prawdę i dotrzeć do istoty tamtej historii – podkreślił Maciej Pieprzyca. Właśnie za scenariusz filmu „Jestem mordercą” otrzymał nagrodę indywidualną 41. Festiwalu Filmowego w Gdyni.
Jak zawsze w Klubie GSF, rozmowa dotyczyła kolejnych etapów pracy nad filmem, między innymi obsady aktorskiej. O ile reżyser od początku zamierzał obsadzić Arkadiusza Jakubika w roli domniemanego mordercy, to już odtwórcy głównej roli – młodego milicjanta usiłującego rozwikłać sprawę zabójstw – szukano bardzo długo. Fakt, że zagrał go Mirosław Haniszewski, aktor wcześniej nieznany szerokiej publiczności, okazało się efektem szczęśliwego splotu wypadków. Aktor przyszedł na pierwszy casting w zastępstwie kolegi. Przeszedł potem kolejne etapy, ale od początku bardzo chciał zagrać tę rolę. Zależało mu też na współpracy z Maciejem Pieprzycą.
– To jest trochę jak w małżeństwie. Decydując się na współpracę, wybieramy siebie. Od tej decyzji zależy, czy na planie będziemy mieli sobie coś do powiedzenia, do zaproponowania. Ta postać od początku była we mnie. Czułem ją, a grając, przywołałem swoją intuicyjną pamięć o tamtych czasach, zachowaniach, sposobie bycia. Przypominałem sobie ojca, wujków, znajomych – mówił Mirosław Haniszewski. Ogromną wagę wyboru aktora do głównej roli podkreślił również Maciej Pieprzyca. – Musiałem być absolutnie pewny, że dokonałem właściwego wyboru, bo wiedziałem, że będę musiał stoczyć o Mirka walkę, między innymi z producentami. Na wstępnym etapie pracy nad filmem, kiedy się szuka również na niego środków, zawsze padają pytania o znane nazwiska – przyznał Maciej Pieprzyca.
O specyficznej relacji, w jaką wchodzi z aktorami montażysta, opowiadał z kolei trzeci gość spotkania, Leszek Starzyński. – Twarz aktora widzi się przez wiele miesięcy na własnym monitorze, codziennie, montując zdjęcia. Po pewnym czasie zna się ją doskonale, każdą zmarszczkę czy grymas. Czasem spotykam aktora, którego nigdy nie poznałem osobiście, ale wydaje mi się, że jest moim bliskim znajomym… – mówił montażysta. Nie zabrakło również anegdot z planu zdjęciowego. Twórcy przyznali na przykład, że aktorzy wypalili w trakcie zdjęć sześć tysięcy papierosów. Wszystkie zostały wykonane przy użyciu specjalnych bibułek, by wyglądały jak „z epoki”.
Rozmowę prowadził Jerzy Rados z Gdyńskiej Szkoły Filmowej.
Fot. Wojciech Korsak
Pokaz zrealizowano przy wsparciu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, Filmoteki Narodowej oraz Sieci Kin Studyjnych i Lokalnych.